Mam taką koleżankę sprzed kilku lat, która ogląda wszystkie internety i jak coś znajdzie to posyła. A że w sztukach walki jest zaprawiona i przy okazji mocno złośliwa, to rozmowa z nią jest raczej schematyczna:
- Ejże fizyku, widziałeś to?- No, widziałem.
- Dokładnie?
- Dokładnie.
- Cierpisz?
- Ehe!
Kiedy mamy okazję porozmawiać, bo na rower czasem wpadnie z daleka, to mówię: "Eeee, czepiasz się." Ale jeśli potem znajduję to samo napisane gdzieś drugi i trzeci raz to już sobie myślę, że z tej legendy ziarno prawdy nie powinno wykiełkować. Ale tym razem zróbmy inaczej. Nieżyjącemu już senseiowi przypisuje się słowa, że: "Nie wolno [...] zapominać o nieustannym poszukiwaniu nowych źródeł energii". Zapytajmy więc:
Jakiej to energii należy poszukiwać? Co możemy jeszcze mieć oprócz mechanicznej pracy mięśni zmąconej, co najwyżej, irracjonalną dietą, nieumiejętnością oddychania i kiepską strategią lub złomną psychiką?
Z wielu pogadanek, zwłaszcza internetowych, widać, że różni praktycy zapominają, że podstawowym wyznacznikiem tego co można będzie z ciosu uzyskać jest osiągnięta prędkość i użyta masa. I ci, którzy walczą kontaktowo wiedzą, że nawet wyprzedzony lub zabłąkany cios może zrobić niezłe zamieszanie, bo coś złamie, coś wybije, gdzieś wyłączy prąd. Im większa prędkość i masa ciosu, z którym przyszło mi się zmierzyć, tym prawdopodobieństwo, że będzie on groźny rośnie. Oczywiście parametry mechaniczne to nie wszystko i nasze ostatnie parterowe treningi dość klarownie to pokazują i udowadniają. Chociaż... z drugiej strony... chyba są tacy, którzy się w walce nie mylą i jakiś kontakt z kosmosem mają: