Kategorie

archiwum (2) fizyka (70) fotografie (49) głupie (7) historia (75) inne (75) karate (99) kata (37) książki (21) multimedia (118) nie wiem już co (18) obozy (18) recenzje (10) rycerka (21) samoobrona (7) seminaria (18) sponsorzy (2) sport (28) technika (85) trening (226) turnieje (17) virtualny sensei (3) ważne (144) wiedza (152) zapisy (10)

niedziela, 6 października 2013

Sobota wyborów

To nigdy nie jest dobrze, gdy w jednym dniu dzieje się kilka wydarzeń między którymi trudno wybrać. W Częstochowie seminarium prowadził sensei Neugebauer, a w Ostrowie sensei Ceruti. Senseia Neugebauera cenię ogromnie i jego seminaria i treningi są jednymi z najwartościowszych, na których kiedykolwiek byłem. A sensei Ceruti ma jedną, ogromną "wadę": jest niemały. Zawsze mam problem z wiarygodnością nauczycieli sztuk walki, którzy dysponują wyjątkowymi warunkami fizycznymi, np gabarytami. No i właśnie sensei Ceruti nie należy do mini karateków. Nie można, co prawda, powiedzieć, aby sensei Neugabauer był mikrusem, choć na jednym z seminariów nosił moje karategi, czyli "bykiem" być nie mógł :-).
Postawiłem jednak na uczestniczenie w "nowym", czyli na Goshindo, bo coraz bardziej mnie interesuje i odbyłem niekrótką podróż. O 6 rano na drodze mijałem zabitego samochodem dzika, a po dotarciu na miejsce, z brzuchem wypełnionym śniadaniem i ze słabym refleksem w pierwszej godzinie treningu zarobiłem bombę w tenże brzuch od szefostwa SCI (autor ciosu pewnie go nawet nie pamięta, bo nie o moc ciosu tu chodziło, ale o moje do niego przygotowanie). Druga godzina była więc znacząco trudniejsza.
Czas nie mógł być zmarnowany bo często pojawiały się uwagi dotyczące właściwej postury, oddychania, zanshin, kontroli środka ciężkości, itd, czyli tego co ciągle uznajemy za ważne. W niektórych momentach, jakbym słyszał mistrza Nishiyamę. Co prawda sensei Ceruti czerpał "energię z ziemi/Ziemi", ale zapytajmy się szczerze: który tradycyjny karateka jej stamtąd nie czerpie? :-) Na wakacyjnym wykładzie z fizyki w karate mistrz też nie był, czyli nie mogło być inaczej.
Ogromny pozytyw na treningu to ćwiczenia zmuszające do rozwijania pracy nóg. Takiej pracy, która coś pożytecznego przynosi. Poprawia efektywność poruszania się, zwiększa szybkość, pozwala rozwijać energię, daje więcej możliwości strategicznych. Gdybyście, keikowicze, tam byli pomyślelibyście: "no tak, przecież robimy tego nieskończone ilości na naszych treningach". Ledwo się do siebie uśmiechnąłem w duchu, od razu oberwało mi się od prowadzących, ale na szczęście po włosku, czyli nie wiem o co poszło :-). Od ciągłego przemieszczania się, tai sabaki, uganiania się za przeciwnikami znowu nazbierałem pęcherzy na stopach, ale na szczęście już ich ilość jest coraz mniejsza.
No i wreszcie doznania estetyczne. Asystent senseia Cerutiego, czyli Alessandro Ferrari na oko jest około sześćdziesiątki. Ale należy do grona tych ludzi, o których można powiedzieć, że rusza się jak młodziak (no i nie jest ogromnych rozmiarów :-). Dawał radę podczas wszystkich pokazów, a jego technika i efektywność poruszania się wyglądały tak, jak chciałbym żeby wyglądały u członków Keiko. Wisienką na torcie było jego mawashi geri. To nie było udawane kopnięcie, które zostało przez mistrza dopasowane do swoich możliwości, do wieku, do statusu, czy czegoś tam jeszcze, tylko normalny, klasyczny (książkowy, chciało by się rzecz) kopniak. W wykonaniu sześćdziesięciolatka - przepiękne.
Siedzenie w aucie podczas powrotu zmęczyło mnie dodatkowo, a uważanie na to co robią na drodze tirowcy po nocy, to taki trening zanshin, że hej. I dzisiaj pewnie bym leżał plackiem, gdybym nie został wygoniony na rowerowy wyjazd na Magurkę. Jaki tego wszystkiego skutek? Jutro wycisk...

Suma summarum było poważnie i owocnie.
 



P.S.
Za trzy godziny pogawędki o karate i karacistach dziękuję Robertowi. To taki człowiek, który swoją techniką, bez fizycznego handikapu, uwiarygadnia to w czym w sobotę brałem udział.