Zrobiłem sobie dziś urodzinowy prezent. Miałem zaplanowany finał treningu, ale też planowałem poczynienie obserwacji "psychologicznych"dotyczących wszystkich zawodników. Ucieszyło mnie, że mimo zniechęcania przyszłą spora grupa. Godzina piłki zamiast rozgrzewki i standardowych ostatnimi czasy ćwiczeń była dla rozluźnienia atmosfery. Tej formy piłki nożnej nauczyli mnie koledzy nauczyciele w-f i trzeba przyznać, że granie dwuosobowo jednominutowych meczów to jest niezła forma wysiłku. Przyznaję, że trzeba jeszcze przemyśleć i sprecyzować przepisy, bo ciągle jest z tym problem, ale w sumie one nie są najważniejsze. Przecież to nie trening piłki. Zastanawia mnie jednak, jak długo należy tłumaczyć dorosłym chłopom, że priorytet w takiej kopaninie ma zawsze zdrowie, potem sprawność fizyczna, a potem dopiero zwycięstwo za wszelką cenę. Dziwi mnie nieustannie, że po tylu latach treningu karate i wyrabianiu szacunku do ciała partnera, z którym się ćwiczy, jeszcze ktoś odważy się kopnąć drugiego, mając pretensję, że kopnięty to zauważył a przy okazji samemu być "niezwykle wrażliwym" na kopnięcia innych. I wygląda na to, że nasze dziewczyny są bardziej zahartowane od facetów, a ci z kolei są delikatni niczym porcelana i generują o wiele więcej pretensji. Niby chcemy w tą piłkę kopać, ale grać honorowo nie potrafimy.
Te kilka ćwiczeń dynamicznych miały w zamiarze trochę was osłabić i mam nadzieję, że to się udało. Był to też jednak sprawdzian nie techniki w sensie przepisowym, lecz techniki w sensie dynamicznym. Priorytetem w karate tradycyjnym jest technika kończąca, a jej składnikiem jest szeroko rozumiana dynamika i dzięki tarczom możemy ją szczegółowiej analizować. Zlecone zostały do wykonania pewne typowe techniki stanowiące bazę całego arsenału, a tu masz babo placek: jeden robi po swojemu, jeden nie zrozumiał, jeden rywalizuje z partnerem; który lepszy. Czy to był plan treningu?
Na finał wybrałem najbezpieczniejszą formułę rywalizacji pozwalającą walczyć, czyli walką na chwyty. Nie ma tu przypadkowych ciosów, "niechcących" fauli i innych. Trzymania, duszenia dźwignie... Przypominam sobie moje pierwsze zainteresowanie chwytami, kiedy wynajęliśmy zaprzyjaźnionego judokę w 2001 roku, aby nas trochę pouczył. Od tamtego czasu, po długiej przerwie, właściwie wszystko czego się nauczę od razu przekazuję na treningu. To oznacza, że właściwie biorąc pod uwagę staż w treningach chwytów, mam go taki jak każdy inny klubowicz. Trudno nie doceniać umiejętności stosowania chwytów. Nawet w karate bezkontaktowym walka wcześniej czy później kończy się w klinczu, a w bijatyce jeśli nie nastąpi knockout, to kończy się tak zawsze. Niektórzy karatecy z wysokimi stopniami twierdzą mylnie, że jeżeli przeciwnik upadnie to właściwe przegrał (ech!).
To były argumenty, żeby dokonać sprawdzianu, zwłaszcza że niejeden z was jest ode mnie zwyczajnie silniejszy. Jeżeli ktoś potraktował sprawę ulgowo, bo nie wolno sprać senseja to na tym stracił bo miał okazję i nie wykorzystał. Zakładam, że wszystkie faule jakie się przytrafiły były niezamierzone i nie ma nad czym deliberować (ale dlatego nie pozwoliłem wam walczyć dziś między sobą). Przypomniał mi się efekt naszego wynajęcia znajomego judoki, kiedy walczyliśmy z nim po kolei w trójkę i każdego z nas pomielił bez najmniejszej zadyszki. Ja nie mogę się z nim równać, nie mogę się równać z nikim kto regularnie trenuje bjj, ale na pewno zwróciliście uwagę, że walki trwały co najwyżej kilka minut, za wyjątkiem tej z Michałem, kiedy miałem już na koncie ich stoczonych kilka. Jaki był efekt? Wszystkie wygrałem! Skoro ja pewnie nie wygram z nikim poważnym (bo umiejętności bjj mam mało), to co zrobi reszta? Piękna przestroga.
To by było na tyle prezentu na 38 urodziny. Gdyby ktoś chciał w poniedziałek wziąć rewanż, to chętnie się udzielę. Ale wygrany rewanż daje splendor tylko sportowy, bo w życiu drugiej bitwy może już nie być. Może i przebija się w tym miejscu zgorzkniałość, ale do jasnej anielki, przecież to jest sztuka walki!