Nie da się dzisiejszego dnia nijak usprawiedliwić. Nie można się też w żaden sposób tłumaczyć. Po prostu przychodzi kiedyś taki czas, kiedy człowiek daje ciała na całej linii. No i tak właśnie wyszło, że wszyscy mnie dziś pobili (No bo byli lepsi). Takiego braku siły i równowagi dawno już nie czułem. Technicznie, dynamicznie i mentalnie odniosłem totalną porażkę, a sochin kiedyś było moim ulubionym kata. Te czasy chyba minęły bezpowrotnie :-( Z turnieju ligowego, który dziś miał miejsce w Koszęcinie wracam zatem na tarczy. Pocieszenie jest tylko takie, że formuła mobilizowania do startów, którą kolegom zaproponowałem została przyjęta entuzjastycznie i rozegramy na pierwszym turnieju w sezonie 2011 rewanż. Widzowie będą musieli znieść kata hangetsu, prawdopodobnie trzy, a może i cztery razy pod rząd. No i czas zmienić formułę treningu...
.
.