Kategorie

archiwum (2) fizyka (70) fotografie (49) głupie (7) historia (75) inne (75) karate (99) kata (37) książki (21) multimedia (118) nie wiem już co (18) obozy (18) recenzje (10) rycerka (21) samoobrona (7) seminaria (18) sponsorzy (2) sport (28) technika (85) trening (226) turnieje (17) virtualny sensei (3) ważne (144) wiedza (152) zapisy (10)

niedziela, 8 stycznia 2017

Chce mi się, albo nie chce mi się...

Zdarza się być na takim szkoleniu, na którym nie tylko człowiek się niczego nie nauczy, ale jeszcze zorientuje się, że to co umiał i tak jest bezwartościowe. Czasem zdarzy się takie szkolenie, że człowiek po nim nie widzi sensu w robieniu dalej tego co robił przed szkoleniem. Nie dlatego, że szkolenie było rewolucyjne, tylko dlatego, że było kompletnie do kitu i było deprymujące. No bo np. jedzie taki przysłowiowy karacista na seminarium z mistrzem i przez pół godziny cyzeluje age uke a potem przez kolejne pół odpiera ataki w postaci oi zuki. Albo dowiaduje się, że wszyscy starożytni mistrzowie byli atakowani przez napastników przy pomocy oi zuki właśnie i bezbłędnie bronili się przy pomocy, dajmy na to, shuto uke. Hej sportowcy! Zaatakowaliście kiedyś przeciwnika tak? Użyliście takiej obrony? No więc wraca tenże karacista i już wie, że nie dość, że mistrz go niczego nie nauczy to jeszcze te resztki wiedzy nigdy mu się nie przydały i już nie przydadzą. To nienowoczesne karate jest często okropnie dziwne, a to nowoczesne czasami jeszcze dziwniejsze.

Ale dobra, był u nas sensei R.Reiter. Było oi zuki? Było! Było age uke? Było! Ale ... jakoś tak... inaczej... mądrzej... Ile lat mam studiować samoobronę, żeby wreszcie zaczęła być w moich rękach skuteczna? Do śmierci i jeden dzień dłużej?
No więc... Robertowi jestem zobowiązany za to jak poprowadził to seminarium, jak pokazał gdzie nic nie umiemy, jak przekonywał do czego i co służy. I od naszego ostatniego spotkania poczynił ogromny postęp w nieczerpaniu energii z ziemi, bo przy nas nie czerpał, a i tak dawał radę :-) Nie cierpię tych, którzy są karatekami kosmitami i muszą użyć nadmocy, żeby coś się udało. To było najlepsze spotkanie z karateką na jakim byłem od czasu kiedy coś w karate rozumiem. Gdybym miał odgapiać od jednego człowieka i uczyć się tylko od jednego instruktora, to wolałbym, żeby to był Robert :-)) Liczę na to, że niektórym było mocno wstyd, część dostała ogromnej dawki motywacji, że jest możliwe wykonywanie ćwiczeń i technik dokładnie tak jak się mówi, że powinno to wyglądać, część odzyskała wiarę w możliwości karate. Nawet ja jestem do sprawy nieco bardziej optymistycznie nastawiony.

Dziękuję wszystkim, którzy przyjechali ćwiczyć, chyba nikt się nie zawiódł. Humory dopisały, zaangażowanie pełne, poziom prezentacji i przekazu był przecież wyborny. Nieszybko będzie kolejna okazja na takie spotkanie, ale film i fotografie Niny oraz zdjęcia Agnieszki będą odświeżać pamięć od czasu do czasu. Chociaż nieeee, filmu nie opublikuję przecież, bo tam widać jak na dłoni, jakie czasami jesteśmy łajzy i jak podstawy sprawiają nam trudność!