Kategorie

archiwum (2) fizyka (70) fotografie (49) głupie (7) historia (75) inne (75) karate (99) kata (37) książki (21) multimedia (118) nie wiem już co (18) obozy (18) recenzje (10) rycerka (21) samoobrona (7) seminaria (18) sponsorzy (2) sport (28) technika (85) trening (226) turnieje (17) virtualny sensei (3) ważne (144) wiedza (152) zapisy (10)

sobota, 28 stycznia 2017

Marlena uratowana

Tegoroczna edycja "Zadymy" przejdzie na pewno do historii jako wydarzenie bez precedensu. Po pierwsze wystartowaliśmy w oszałamiającej liczbie 11 keikowiczów (No; 10 plus gość). Po drugie, mimo znacznie cięższych warunków Rafał pobił zeszłoroczny czas. Niby o parę minut jedynie, ale ekstrapolując na zeszłoroczne warunki do jednak dał mocno czadu (2h:28min /67 miejsce). Niekwestionowaną królową imprezy była jednak Marlena, która pobiła rekord w drugą stronę. Zachowała się jak profesjonalistka i postanowiła zrobić prawdziwą zadymę!!! Nie jakieś tam "Muszę być pierwszy", "Muszę wszystkich wyprzedzić", żadne "Muszę obronić tytuł", albo "Chcę być mistrzem świata". I w dodatku jeszcze nie pozwoliła nam pojechać do domu po skończonym biegu, bo postanowiła wrócić do bazy po zmroku!!! Żeby to zrobić musiała przejść pętlę na Skrzyczne i na dół (13.5km) w czasie dłuższym niż 6 godzin, bo start odbywał się o godzinie 11.00. I udało się!!! Nikt nie pomyślał, żeby wziąć ze sobą czołówkę, bo po co w środku dnia i Marlena to wykorzystała. Wyczekała zmroku i ruszyła... 
Najedliśmy się strachu, ruszyliśmy po nią... 
Na szczęście dostała na trasie bezinteresowną pomoc od organizatorów i ktoś jej na ostatnim odcinku, aż do naszego spotkania na ostatnim zbiegu, towarzyszył. Dziękujemy, po pomoc była potrzebna.
Czyli każdy coś przeżył, coś zobaczył, coś osiągnął, niektórzy szepnęli "Nigdy więcej". Ale nie wiadomo co się wydarzy. A Marlena będzie miała co prawnukom opowiadać. Nawet psy były zmęczone, jeden do tej pory śpi. Góra zawsze weryfikuje bardziej niż miś świata, bo misia świata można podejść podstępem. Góry nie za bardzo. W zeszłym roku pękło kolano. Tym razem je zabezpieczyłem, więc pękło drugie :-)

Oto kilka zdjęć. Mieszczuchy zobaczcie co wdychacie. Ahaaaaa.... w nagrodę za odnalezienie Marleny zafundowaliśmy sobie banię (ostatnie zdjęcie). Na zewnątrz -7, wewnątrz + 36 stopni. Szkoda, że ręcznik tak szybko zamarzał.



piątek, 27 stycznia 2017

wtorek, 24 stycznia 2017

Relaks

... ale za to fajny

poniedziałek, 23 stycznia 2017

Wiara, nadzie..., ....ść

Jakiś czas temu, znowu na forum, przewinął się temat o tym czy to jest mądre kazać sobie zapłacić za treningi z góry na pół roku lub dłużej. No bo przecież zawierając umowę np. telekomunikacyjną muszę ją zawrzeć na rok lub dwa. I zobowiązuję się do płacenia. Może nie z góry, ale przez dwa lata. W zamian dostaję specyfikację techniczną usługi i precyzyjne warunki umowy, których obie strony zobowiązują się przestrzegać. Mam jakąś szansę na poprawę parametrów technicznych usługi w trakcie trwania umowy, bo jednak konkurencja nie śpi :-)
Czy będę żądał pieniędzy za pół roku? Nieee, nie żądam nawet wpisowego. Ale tak mają w kraju łososia i łosia. Każą sobie zapłacić z góry i kiedy się wycofasz to twoja strata. To jakaś dziwna jest przypadłość karateków, że wydaje im się (niezależnie od stylu i organizacji), że pozjadali rozumy i posiadają monopol na wiedzę. Niektórzy dodatkowo nie radzą sobie z faktem, że uczeń może ich przerosnąć, a jeśli tak się dzieje i mądry nauczyciel powinien być przecież z tego dumny. Karatecy mają też monopol na tworzenie "rodziny". Na szczególne więzi i zależności między senseiami i uczniami. Sensei ma być darzony szacunkiem ... bo tak. A uczeń ma jeszcze za to zapłacić. Miłość za pieniądze jakąś inną nazwę nosi chyba... :-( Czy całkowite posłuszeństwo (jak niedaleko nas) to rozwój człowieczeństwa? Yyyyy?
Mnie to już tak wkurza, że cieszę się, że mój norweski ulubieniec w końcu to karate rzucił! Wreszcie panna A. to zrobiła! Nasza korespondencja o hecach treningowych, o subiektywnej wiedzy niczym niepopartej i o kosmicznych teoriach na temat kata i kumite nieustannie zbijała mnie z tropu, ale też przekonywała, że im dalej od olimpiady tym lepiej. Karate to ma być przecież wiedza. To ma być ergonomiczna technika, wytrenowana sprawność fizyczna i uniwersalna strategia. Ale to wszystko w rękach rozsądnych ludzi, bo dając głupkowi mordercze narzędzie szczęścia nie będzie... z człowieczeństwa nici. Ale z drugiej strony rozdrabnianie się i rozczulanie nad drobiazgami tym bardziej nie czyni z karateki godnego naśladowania. Niektórzy przez to rozdrabnianie generują w sobie poczucie kosmicznej misji, nieomylności i posiadania "towaru" o jakości najwyższej i do niczego nieporównywalnej. Boszszszsz...
Agata, mam nadzieję, zostanie teraz rowerówą pełną gębą. W tym też mam swój udział. Ale tutaj kryteria postępu są obiektywne, umiejętności wymierne, powietrze świeże i widoki przepiękne. Olimpiada jest w pięknych okolicznościach przyrody, a nie na sportowej hali. Jest na co patrzeć.



Choć może jeszcze kiedyś trafi na sztuki walki, które ją zachwycą...

P.S.
Obejrzyjcie: "Zaawansowane techniki karate" i znowu zakapior ma w repertuarze oi-zuki. Litości.

piątek, 20 stycznia 2017

Zadyyyyymaaaa


Uwaga! 
Za tydzień Zadyma!!! Przeznaczcie ten tydzień na leciutki rozruch, żeby potem nie trzeba było nikogo znosić z góry.

Ważne!!!
Spotykamy się w sobotę, 28 stycznia, krótko przed 10.00 pod amfiteatrem w Szczyrku. Rozdaję numery startowe, czipy, sprawdzam obowiązkowe wyposażenie (nie jest konieczny osobisty odbiór w biurze zawodów). Bez tego nikt nie wystartuje. Odprawa  oficjalna o 10.30, start o 11.00. O 12.00 startuje "Zamieć" i pewnie twardziele będą nas gdzieś doganiać na trasie.

Przypominam!!!
Tempo biegu/marszu dowolne. Każdy z zespołu pracuje na swój wynik. Proponuję jednak mieć towarzysza, w razie konieczności udzieli pomocy. Rafał pracuje nad poprawieniem zeszłorocznego wyniku i ma do wykręcenia 2.5h

Informuję!!!
Mamy jedno wolne, opłacone miejsce. Ktoś chętny? Można dołączyć.

niedziela, 8 stycznia 2017

Chce mi się, albo nie chce mi się...

Zdarza się być na takim szkoleniu, na którym nie tylko człowiek się niczego nie nauczy, ale jeszcze zorientuje się, że to co umiał i tak jest bezwartościowe. Czasem zdarzy się takie szkolenie, że człowiek po nim nie widzi sensu w robieniu dalej tego co robił przed szkoleniem. Nie dlatego, że szkolenie było rewolucyjne, tylko dlatego, że było kompletnie do kitu i było deprymujące. No bo np. jedzie taki przysłowiowy karacista na seminarium z mistrzem i przez pół godziny cyzeluje age uke a potem przez kolejne pół odpiera ataki w postaci oi zuki. Albo dowiaduje się, że wszyscy starożytni mistrzowie byli atakowani przez napastników przy pomocy oi zuki właśnie i bezbłędnie bronili się przy pomocy, dajmy na to, shuto uke. Hej sportowcy! Zaatakowaliście kiedyś przeciwnika tak? Użyliście takiej obrony? No więc wraca tenże karacista i już wie, że nie dość, że mistrz go niczego nie nauczy to jeszcze te resztki wiedzy nigdy mu się nie przydały i już nie przydadzą. To nienowoczesne karate jest często okropnie dziwne, a to nowoczesne czasami jeszcze dziwniejsze.

Ale dobra, był u nas sensei R.Reiter. Było oi zuki? Było! Było age uke? Było! Ale ... jakoś tak... inaczej... mądrzej... Ile lat mam studiować samoobronę, żeby wreszcie zaczęła być w moich rękach skuteczna? Do śmierci i jeden dzień dłużej?
No więc... Robertowi jestem zobowiązany za to jak poprowadził to seminarium, jak pokazał gdzie nic nie umiemy, jak przekonywał do czego i co służy. I od naszego ostatniego spotkania poczynił ogromny postęp w nieczerpaniu energii z ziemi, bo przy nas nie czerpał, a i tak dawał radę :-) Nie cierpię tych, którzy są karatekami kosmitami i muszą użyć nadmocy, żeby coś się udało. To było najlepsze spotkanie z karateką na jakim byłem od czasu kiedy coś w karate rozumiem. Gdybym miał odgapiać od jednego człowieka i uczyć się tylko od jednego instruktora, to wolałbym, żeby to był Robert :-)) Liczę na to, że niektórym było mocno wstyd, część dostała ogromnej dawki motywacji, że jest możliwe wykonywanie ćwiczeń i technik dokładnie tak jak się mówi, że powinno to wyglądać, część odzyskała wiarę w możliwości karate. Nawet ja jestem do sprawy nieco bardziej optymistycznie nastawiony.

Dziękuję wszystkim, którzy przyjechali ćwiczyć, chyba nikt się nie zawiódł. Humory dopisały, zaangażowanie pełne, poziom prezentacji i przekazu był przecież wyborny. Nieszybko będzie kolejna okazja na takie spotkanie, ale film i fotografie Niny oraz zdjęcia Agnieszki będą odświeżać pamięć od czasu do czasu. Chociaż nieeee, filmu nie opublikuję przecież, bo tam widać jak na dłoni, jakie czasami jesteśmy łajzy i jak podstawy sprawiają nam trudność!