Kategorie

archiwum (2) fizyka (70) fotografie (49) głupie (7) historia (75) inne (75) karate (99) kata (37) książki (21) multimedia (118) nie wiem już co (18) obozy (18) recenzje (10) rycerka (21) samoobrona (7) seminaria (18) sponsorzy (2) sport (28) technika (85) trening (226) turnieje (17) virtualny sensei (3) ważne (144) wiedza (152) zapisy (10)

czwartek, 31 października 2013

O sile - wstęp


Poprzednia część: "O sile, jeszcze raz"

Z definicji siły dowiadujemy się, że jest ona miarą oddziaływania między ciałami. Zatem, aby o niej mówić, bądź ją obliczyć musimy analizować oddziaływanie jednego ciała na drugie. Czasami łatwiej jest oszacować jak to drugie działa na pierwsze, ale na mocy trzeciej zasady dynamiki Newtona takie siły są sobie równe.

Zatem w przykładzie, gdzie pięści o masie m=1kg zostało nadane przyspieszenie a=2m/s/s, dowiadujemy się jedynie tyle, że aby wspomnianą pięść rozpędzić należało użyć siły o wartości F=ma=2N.

Aby dowiedzieć się, czy zawodnik uderzający podziałał jakąkolwiek siłą na przeciwnika musimy poczekać, aż jego pięść zderzy się z tymże przeciwnikiem i dopiero wtedy poznamy jaką siłą działał i jaki efekt osiągnął. Nic wcześniej. Jeżeli wspomniany zawodnik chce działać na przeciwnika siłą lub, mówiąc inaczej, chce pokonać opór jaki stawi przeciwnik, będzie musiał przeciwko tej sile wykonać pracę. Z definicji związek między pracą i siłą jest następujący:

W=F*s

gdzie: 
W to praca, wykonana przez siłę lub przeciwko tej sile
s to przesunięcie jakiego dokonała siła

Wiedząc dodatkowo, że pracę można wykonać korzystając z nagromadzonej energii, dojdziemy do wniosku, że podstawowym czynnikiem, który daje zawodnikowi szanse uzyskania zamierzonego efektu podczas ciosu jest właśnie energia. Ponieważ cios lub kopnięcie rozważać można w sensie fizycznym jako zderzenie dwóch ciał, to energia, o której tu jest mowa to znana wszystkim ze szkoły energia kinetyczna, zależna od masy poruszającego się ciała i jego prędkości. Korzystając z zasady zachowania energii, czyli wiedząc, że podczas zderzenia z celem ogólna ilość energii nie ulegnie zmianie, można będzie oszacować, a później zmaksymalizować efekt, jaki cios jednego zawodnika wywrze na drugiego.

c.d.n.


środa, 30 października 2013

O sile, jeszcze raz


Ludzi można by podzielić na dociekliwych i niedociekliwych. Tych drugich można dzielić na takich, którzy wszystko wiedzą najlepiej i na takich co nic nie wiedzą. Tych pierwszych, natomiast, na takich, którzy do wszystkiego potrafią dojść samodzielnie i takich, którzy muszą się dowiedzieć od innych. Tych dowiadujących się podzieliłbym na takich, co rozumieją i na takich, co nie rozumieją. I wreszcie tych, co nie rozumieją dzielę na takich, co nie rozumieją nic (bo nie) i takich co nie rozumieją, bo źle tłumaczę.
Pewnie stąd biorą się mailowe pytania, jak oszacować siłę uzyskiwaną podczas uderzenia. I choć było to już tu napisane, to pewnie jednak nie dla każdego jasno.

Dowodem jest pewien e-mail z pytaniem:
"Po co te wszystkie bzdury, skoro już w podstawówce/gimnazjum uczyli, że siła to jest F=ma?"

Jeśli jednak pięści o masie 1kg nadano przyspieszenie 2m/s^2 i pędzi ona w kierunku celu to, niestety, nie oznacza to, że zadziała ona na cel siłą F=1*2=2N.
I o tym będzie jeszcze raz, ale za chwilę...

c.d.n.

poniedziałek, 28 października 2013

O mistrzach... jeszcze starszych

Kilka fotograficznych impresji z dzisiejszego treningu. Forma powoli rośnie i to pozwala robić treningi jeszcze bardziej intensywne i wymagające. Od sprawności fizycznej nie można uciekać, bo ona ma służyć także na stare lata. Kto jest ciężki i silny niech zyskuje techniką, ale niech nie marnuje dodatkowego potencjału. Kto jest technicznie biegły, niech pomyśli także o atrybutach fizycznych. Ale te dwa treningi tygodniowo mistrzów z Was nie zrobią, zadanie domowe jest standardem permanentnym.

Jeszcze nikomu, nigdy pompki nie zaszkodziły. Nie ma powodu, żeby ich nie robić:


Nie ma też powodu, żeby się gapić,  ciesząc się, że  się samemu nie występuje:


Zwłaszcza, że inni ćwiczą:


 Choć czasem to wygląda nie tak, jak jest w rzeczywistości:


Całą estetykę tego pięknego, Danielowego lotu zepsuła szatnia rozrzucona pod oknem :-(



wtorek, 22 października 2013

poniedziałek, 14 października 2013

Opowieści starych mistrzów

Starzy mistrzowie mówią, że nawet jeśli ćwiczysz i ćwiczysz, i nic ci nie wychodzi, to w końcu pewnego dnia, na kolejnym treningu okaże się, że ciało cię słucha i wykonujesz to co wcześniej było nieosiągalne. Tak jak w zeszłym roku niespodziewane postępy robiła Kaśka i nagle okazywało się, że potrafi, tak teraz ogarnął się Dominik. Zawsze dokazuje i szuka kontrargumentów, aż w końcu i jego techniki wyglądają porządnie. Chyba sam się zdziwił, że może, ale przecież nic mu nie brakuje. 
Idealnie potwierdza tą tezę Darek, z który za młodzieńczych lat ćwiczył ciężko i wytrwale, i wszystko po kolei, teraz po latach nie miał żadnych problemów ze zmobilizowaniem ciała do wykonania kata, którego być może dawno nie wykonywał, ale za to ciało do niego wytresował. 
Jak wiadomo ludzie niewielcy ciałem, swoją gorszą fizyczność muszą rekompensować techniką i musi ona być nieskazitelna. A zawodnicy pokroju Darka technikę mogą mieć i gorszą bo energię generują dzięki masie, której mają sporą ilość i jeszcze szybkości. Jeżeli jednak dołożą do tego technikę to moc osiągną niezwykłą (choć to jeszcze nie siła, ale o tym jak zamienić energię na siłę było przy innej okazji i ci co nie pamiętają, niech w nieświadomości błądzą :-). Co z takiej energii można wykrzesać wie po dzisiejszym treningu Dominik.
Teraz więc czas na naszych klubowych fotografów. Z racji tego, że światło na sali nie sprzyja zdjęciom to trochę techniki fotografii trzeba ujarzmić. Jeżeli nie, to ...

:-)

niedziela, 6 października 2013

Sobota wyborów

To nigdy nie jest dobrze, gdy w jednym dniu dzieje się kilka wydarzeń między którymi trudno wybrać. W Częstochowie seminarium prowadził sensei Neugebauer, a w Ostrowie sensei Ceruti. Senseia Neugebauera cenię ogromnie i jego seminaria i treningi są jednymi z najwartościowszych, na których kiedykolwiek byłem. A sensei Ceruti ma jedną, ogromną "wadę": jest niemały. Zawsze mam problem z wiarygodnością nauczycieli sztuk walki, którzy dysponują wyjątkowymi warunkami fizycznymi, np gabarytami. No i właśnie sensei Ceruti nie należy do mini karateków. Nie można, co prawda, powiedzieć, aby sensei Neugabauer był mikrusem, choć na jednym z seminariów nosił moje karategi, czyli "bykiem" być nie mógł :-).
Postawiłem jednak na uczestniczenie w "nowym", czyli na Goshindo, bo coraz bardziej mnie interesuje i odbyłem niekrótką podróż. O 6 rano na drodze mijałem zabitego samochodem dzika, a po dotarciu na miejsce, z brzuchem wypełnionym śniadaniem i ze słabym refleksem w pierwszej godzinie treningu zarobiłem bombę w tenże brzuch od szefostwa SCI (autor ciosu pewnie go nawet nie pamięta, bo nie o moc ciosu tu chodziło, ale o moje do niego przygotowanie). Druga godzina była więc znacząco trudniejsza.
Czas nie mógł być zmarnowany bo często pojawiały się uwagi dotyczące właściwej postury, oddychania, zanshin, kontroli środka ciężkości, itd, czyli tego co ciągle uznajemy za ważne. W niektórych momentach, jakbym słyszał mistrza Nishiyamę. Co prawda sensei Ceruti czerpał "energię z ziemi/Ziemi", ale zapytajmy się szczerze: który tradycyjny karateka jej stamtąd nie czerpie? :-) Na wakacyjnym wykładzie z fizyki w karate mistrz też nie był, czyli nie mogło być inaczej.
Ogromny pozytyw na treningu to ćwiczenia zmuszające do rozwijania pracy nóg. Takiej pracy, która coś pożytecznego przynosi. Poprawia efektywność poruszania się, zwiększa szybkość, pozwala rozwijać energię, daje więcej możliwości strategicznych. Gdybyście, keikowicze, tam byli pomyślelibyście: "no tak, przecież robimy tego nieskończone ilości na naszych treningach". Ledwo się do siebie uśmiechnąłem w duchu, od razu oberwało mi się od prowadzących, ale na szczęście po włosku, czyli nie wiem o co poszło :-). Od ciągłego przemieszczania się, tai sabaki, uganiania się za przeciwnikami znowu nazbierałem pęcherzy na stopach, ale na szczęście już ich ilość jest coraz mniejsza.
No i wreszcie doznania estetyczne. Asystent senseia Cerutiego, czyli Alessandro Ferrari na oko jest około sześćdziesiątki. Ale należy do grona tych ludzi, o których można powiedzieć, że rusza się jak młodziak (no i nie jest ogromnych rozmiarów :-). Dawał radę podczas wszystkich pokazów, a jego technika i efektywność poruszania się wyglądały tak, jak chciałbym żeby wyglądały u członków Keiko. Wisienką na torcie było jego mawashi geri. To nie było udawane kopnięcie, które zostało przez mistrza dopasowane do swoich możliwości, do wieku, do statusu, czy czegoś tam jeszcze, tylko normalny, klasyczny (książkowy, chciało by się rzecz) kopniak. W wykonaniu sześćdziesięciolatka - przepiękne.
Siedzenie w aucie podczas powrotu zmęczyło mnie dodatkowo, a uważanie na to co robią na drodze tirowcy po nocy, to taki trening zanshin, że hej. I dzisiaj pewnie bym leżał plackiem, gdybym nie został wygoniony na rowerowy wyjazd na Magurkę. Jaki tego wszystkiego skutek? Jutro wycisk...

Suma summarum było poważnie i owocnie.
 



P.S.
Za trzy godziny pogawędki o karate i karacistach dziękuję Robertowi. To taki człowiek, który swoją techniką, bez fizycznego handikapu, uwiarygadnia to w czym w sobotę brałem udział.