Pojechałem do Tucholi z własnej woli, ale z celem żeby trenować z grupą SCI. I nie mam powodów do narzekań. Chociaż kilometrów dużo, to okolica rekompensuje trudy podróży, ale i treningi warte były tej jazdy.
Nie mogę powiedzieć, żebym czuł się zaskoczony materiałem technicznym, chociaż czasem kroki kierowałem nie w te stronę co należało. Ale pozytywnie się rozczarowałem tym, że mimo seminaryjnego charakteru musiałem się zmęczyć. Zmęczyć pozytywnie i chyba owocnie. No i przekonuję się, że są jeszcze tacy, którzy ćwiczą shotokan tak, żeby wyjąć z niego maksymalnie dużo do samoobrony. Trochę byłem niepewny, czy aby nie będę musiał "czerpać energii z ziemi", lub nie będę się uczył "generowania mocy w bezruchu". Na szczęście mnie to nie spotkało.
Nie będę ukrywał że parę informacji, które usłyszałem trochę mnie zbiło z tropu, ale po chwilach przemyślenia wszystko się układa w logiczną całość. Odnalazłem w tucholskim treningu mnóstwo wspólnych cech z naszym keikowym. Zainspirowały mnie one nawet do napisania kolejnego wykładu z fizyki dotyczącego sztuk walki i karate w szczególności. Może się on kiedyś komuś przyda. Myślą przewodnią tego wykładu będzie pewnie cytat z senseia Cerutiego: "You have to trust me" :-), bo zadziwiająco często ostatnimi czasy mierzę się z autorytetami uznanymi w karate, które głęboko zapuszczają się w nauki ścisłe, ale nie po to, żeby z nich korzystać, tylko po to aby je na nowo tworzyć...
Pozdrowienia dla gospodarzy z SCI
.