Czwartkowy trening. Dzisiaj mniej nauki, więcej treningu. Sporo piłki i kilka wskazówek do indywidualnego ćwiczenia. Spełniłem prośbę Marcina o większą ilość walk, ale dla bezpieczeństwa napalonych kurczaków zrobiliśmy TO znowu w parterze. Kilka walk z rzędu ciągle jeszcze skutecznie nas wypompowuje z energii, ale sporo uczy. Dorzuciłem więc zadaniówki i do zastosowania jako technika kończąca było obligatoryjne duszenie, jedno ze znanego arsenału. Była już 20.05 i Marek ściskając mnie ze wszystkich kierunków mówi: "A może mogę zastosować wszystko co znam, nie tylko duszenia, których nie znam?". Co mi tam-myślę. "Pewnie, że możesz!" W końcu na podłodze sobie z nim radzę, więc nie ma stresu. No i stało się, ledwo 3 razy wywinąłem się z jego uścisku z myślą, że złamie mnie wpół. Wtedy założył dźwignię na stopę, zrewanżowałem mu się tym samym z nadzieją, że zrobiłem to lepiej i skuteczniej. Może lepiej, ale słabiej. Marek syczał: "Czas do domu". Miałem do wyboru nogę bądź splendor i wybrałem nogę. Marek tym razem górą!